Inwestorzy indywidualni mogą dołączać do crowdfundingowych projektów farm wiatrowych czy fotowoltaicznych, mając w portfelu już od kilkudziesięciu tysięcy złotych wzwyż, a zwroty sięgają na ogół kilkunastu procent w skali roku. W Polsce rozwój takich inwestycji blokują jednak przede wszystkim częste, chaotyczne zmiany prawa. – W momencie, kiedy właściciele instalacji wiatrowych zaczynają zarabiać więcej, to pojawiają się też pomysły, jak im te zyski ograniczyć. Aczkolwiek mimo to nadal jest to bardzo atrakcyjny biznes – mówi Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej.
– Obszar inwestycji w OZE jest bardzo lukratywny dla przeciętnego inwestora, chociaż częste zmiany przepisów w Polsce zdecydowanie zniechęcają niektórych do inwestowania w ten sektor. Aczkolwiek stopy zwrotu, jakie on oferuje, wydają się bardzo atrakcyjne na tle rynku, ponieważ to jest po kilkanaście procent rocznie. Rekordowe wyniki spółek Grupy INWE to prawie 30 proc. za ubiegły rok – mówi agencji Newseria Biznes Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej, należącej do Grupy INWE.
Zainteresowanie inwestowaniem w OZE w Polsce rośnie – nie tylko ze strony prosumentów, którzy chcą zyskać niezależność energetyczną i obniżyć rachunki za prąd, ale również ze strony inwestorów, którzy postrzegają ten obszar jako atrakcyjny sposób lokowania kapitału. Zwłaszcza w kontekście przyspieszającej transformacji energetycznej i rosnących cen energii, które przekładają się na większe zyski z inwestycji w OZE.
– Inwestycje w farmy fotowoltaiczne zwykle zaczynają się od 5–6 mln zł, a w przypadku większych projektów nawet kilkadziesiąt milionów złotych. W modelu crowdfundingowym inwestorzy mogą dołączyć do takich projektów nawet od kwoty kilkudziesięciu tysięcy złotych, nie muszą posiadać kwoty pozwalającej sfinansować całą farmę. Natomiast w przypadku elektrowni wiatrowych jeden wiatrak z rynku wtórnego to jest około 10–11 mln zł, bo zwykle takie inwestycje w Polsce były ostatnio realizowane. W tym przypadku również inwestorzy mogą dołączać do takich projektów, mając kwotę 40–50 tys. zł wzwyż – mówi ekspert.
Jak wskazuje, modelowym rynkiem w tym obszarze są Niemcy, gdzie ze względu na szybką transformację i stabilne prawodawstwo projekty OZE współfinansowane przez prywatnych inwestorów rozwijają się od lat.
– Niemcy to rynek stawiany na całym świecie za wzór jako chyba najbardziej udana przemiana od paliw kopalnych do odnawialnych źródeł energii. Tam tych paliw kopalnych spalało się tak dużo, że Niemcy mieli jeszcze dłuższą drogę do przejścia niż Polska – mówi prezes Pracowni Finansowej. – W Niemczech jest fokus na inwestora, a nie na przepisy prawne. Tamtejszy rynek jest już dojrzały, a nawet przejrzały, przez co stopy zwrotu nie są już tak atrakcyjne jak w Polsce, gdzie rynek się dopiero rozwija i inwestorzy mogą liczyć na większe zyski. Oczywiście to też wiąże się z nieco większym ryzykiem i to inwestorzy muszą zaakceptować, jeżeli chcą na tym rynku zarabiać, ale taka jest generalna zasada w inwestycjach.
Jak podkreśla, stopień ryzyka w inwestycjach w elektrownie wiatrowe jest określany jako normalny, a przy elektrowniach fotowoltaicznych – jako podwyższony.
Ekspert ocenia, że w Polsce ten rynek również mógłby rozwijać się dużo szybciej, gdyby nie częste, chaotyczne zmiany przepisów i nietrafione regulacje, jak np. ustawa odległościowa, która najpierw na kilka lat całkiem zastopowała w Polsce rozwój wiatraków na lądzie, a obecnie – po marcowej nowelizacji – w opinii branży wciąż jest zbyt restrykcyjna i wymaga poprawek.
– Widzimy, że Polacy chcą inwestować we własne źródła energii. Jesteśmy liderem w fotowoltaice w Europie, w instalacji pomp ciepła też jesteśmy w czołówce. Ale Polacy chcą też inwestować w modelu crowdfundingowym, w którym mali i średni inwestorzy zrzucają się na duży wiatrak albo farmę fotowoltaiczną. Tych inwestycji mogłoby być znacznie więcej, gdyby nie te zmiany przepisów – mówi Tomasz Wiśniewski. – To jest jednak rynek regulowany i w momencie, kiedy właściciele instalacji wiatrowych zaczynają zarabiać więcej, to pojawiają się też pomysły na to, jak im te zyski ograniczyć.
Drugim czynnikiem, który może ograniczać w Polsce prywatne inwestycje w OZE, jest brak możliwości przyłączania nowych mocy wiatrowych i fotowoltaicznych, co wynika ze zbyt niskich i zbyt wolnych nakładów w rozbudowę i modernizację sieci energetycznych. Ze sprawozdania z działalności URE za 2022 rok wynika, że operatorzy sieci dystrybucyjnej wydali w ubiegłym roku rekordowe 7 tys. odmów przyłączeniowych dla źródeł o mocy 51 GW.
Mimo to atrakcyjność inwestowania w źródła odnawialne pozostaje bardzo wysoka, co odzwierciedlają m.in. wyniki Grupy INWE. W ubiegłym roku średnie stopy zwrotu elektrowni wiatrowych sfinansowanych z Pracownią Finansową wyniosły między 18 a blisko 29 proc. rocznie.
– Niestety najbliższy rok będzie pod tym względem słabszy ze względu na wprowadzone ograniczenia w maksymalnej cenie energii, które w Polsce są nawet bardziej dokuczliwe dla przedsiębiorców niż w UE. Ta zasugerowała ok. 960 zł za MWh na pół roku, podczas gdy Polska wprowadziła 350 zł za MWh na rok – mówi prezes Pracowni Finansowej. – Tutaj być może szykuje się nowy spór Polski z Brukselą, ponieważ przedsiębiorcy chcą korzystać z wytycznych unijnych, a nie polskich regulacji i nie chcą, żeby rząd sięgał po pieniądze do ich portfeli. Kilka poprzednich lat, kiedy sytuacja na rynku nie była tak dobra, ceny również były sztucznie obniżane, głównie po to, żeby wygrywać wybory i nikt nie pytał, czy przypadkiem nie pomóc przedsiębiorcom posiadającym elektrownie wiatrowe. Teraz, kiedy pojawiły się atrakcyjne zyski, od razu ktoś kładzie na tym rękę. Liczymy jednak, że najpóźniej z końcem roku sytuacja wróci do normy, ponieważ polskie zarządzenie obowiązuje do 30 grudnia 2023 roku. A ceny, które występują na rynku – czy to w transakcjach giełdowych, czy to w umowach długoterminowych – przekraczają 1 tys., a nawet 1,3 tys. zł za MWh.
Źródło: http://biznes.newseria.pl/news/inwestycje-w-oze-zyskuja,p1950890065